Podczas wycieczki, o której zaczęłam pisać w poprzednim
poście (klik), zwiedziłam też świątynie, a dokładnie trzy świątynie buddyjskie i
jeden chram shintoistyczny.
Pierwsza z nich to świątynia Kaigan-ji. Według przekazów
założył ją na początku IX wieku mnich Kūkai (zwany też Kōbō Daishi, żył w latach
774-835) – twórca sekty Shingon (odmiana buddyzmu ezoterycznego).
Ciekawa jest główna brama świątyni. Zazwyczaj po obu
stronach stoją groźne postacie strażników Niō, natomiast tutaj są to postacie zapaśników sumo: po lewej – Daigō Hisateru, a po prawej – Kotogahama Sadao . Obaj zapaśnicy urodzili się w pobliskich
miastach, a ich kariera przypadła na lata 50. i 60. XX wieku.
Na tyłach świątyni, przy alejce prowadzącej do morza stoi, a właściwie siedzi Śmiejący się Budda. W Japonii zaliczany jest do siedmiu
bóstw szczęścia i nazywa się Hotei. Przedstawiany jako uśmiechnięty mnich z
łysą głową i wielkim gołym brzuchem. Nosi ze sobą duży wór, z którego podobno
rozdaje ludziom skarby. Od tego płóciennego wora pochodzi jego japońska nazwa
Hotei: zapisuje się ją dwoma znakami kanji oznaczającymi płótno i worek. Wielkoduszny
i pogodny mnich jest patronem dobrego humoru i szczęścia rodzinnego. Przynosi
ludziom bogactwo, zadowolenie i pogodę ducha.
|
Hotei |
|
Alejka prowadząca nad morze. |
Świątynia była niewielka i szczerze mówiąc niezbyt
interesująca. ALE okazało się poniewczasie, czyli już po powrocie do domu, że
źle przygotowałam się do zwiedzania i przegapiłam (!) drugą część świątyni,
większą i zdaje się ciekawszą. Ta druga część jest znacznie oddalona: trzeba
przejść przez przelotową ulicę, potem przez tory kolejowe i jeszcze kawałek
dojść. Niestety nie wisiały żadne informacje o tej drugiej części, więc niczego
nieświadoma pojechałam dalej :(
Następne dwie świątynie, Jinne-in i Kannon-ji, są
położone obok siebie tworząc jeden kompleks świątynny. Obie założone zostały na
początku VIII wieku. Wiąże się z tym legenda. Pewien mnich wybrał się na górę
Kotohiki, aby oddać się tam praktykom duchowym. W pewnym momencie zauważył
na pobliskim morzu łódź, a w niej starca grającego na koto (temu instrumentowi
poświęciłam krótki post w marcu - klik). Okazało się, że to bóstwo Hachiman – w mitologii
japońskiej bóg wojny i boski opiekun narodu japońskiego, uważany też za bóstwo
rolnictwa i rybołówstwa. Kiedy bóg zniknął, mnich przeniósł łódź i koto na
szczyt góry i stworzył tam miejsce czci Hachimana, które dało początek obu
świątyniom.
Obie te świątynie mają związek z wcześniej wspomnianym
mnichem Kōbō Daishi i to on nadał im obecne nazwy.
W powrotnej drodze zajechaliśmy do chramu shintō Tsushima-jinja. Nie
wiedziałam o jego istnieniu wcześniej. Zauważyłam go z samochodu, kiedy jechaliśmy
wzdłuż wybrzeża drogą wiodącą nad samym morzem. Najpierw widać małą wysepkę
położoną jakieś 250 metrów od brzegu i cynobrowy most. To ten most podpowiedział mi, że to nie taka zwykła wyspa. Spośród drzew, którymi wyspa jest zarośnięta, wyłaniał
się dach głównego pawilonu. Pozostałe budynki chramu znajdują się na brzegu, z
którym wyspa połączona jest mostem. Most wybudowano dopiero w 1933 roku,
wcześniej przeprawiano się łodzią.
|
Akurat był odpływ, więc i wody mało. |
|
Teren chramu na lądzie stałym. W głębi widać drogę na wyspę. |
Według opowieści przekazywanej w chramie, pewnego lata pod
koniec XVI wieku nad morzem w okolicach wyspy słychać było śpiew kobiety, ale
kiedy zaintrygowani mieszkańcy wioski poszli sprawdzić co się dzieje, nikogo
nie zauważyli. Dopiero szamanka przekazała im wolę boga. Okazało się, że jest to
bóstwo mieszkające w morzu i życzy sobie, żeby czcić je na tej wysepce. Zamiast
budowy świątyni polecało jak najszybciej obsadzić wyspę drzewami, w których będzie
mieszkać. W zamian obiecało chronić od wszelkich zaraz wioskowe dzieci, bydło domowe
i konie. Mieszkańcy wioski postawili na wyspie bramę torii i
zaczęli czcić bóstwo tam mieszkające.
Główny pawilon, który znajduje się na wyspie został wybudowany dopiero
w 1706 roku.
Na początku XX wieku wiara w bóstwo-opiekuna dzieci
rozprzestrzeniła się na cały kraj i do chramu zaczęło pielgrzymować coraz więcej ludzi.
Niestety, ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu, na wyspę można
się dostać tylko jeden raz w roku, w specjalne święto, a na co dzień pozostaje
podziwianie chramu z oddali, chociaż i to jest trudne, bo widać głównie drzewa.
Przejście przez most jest zagrodzone, a żeby nikt nie wpadł na pomysł
przedostania się na wyspę mimo to (chociaż nie sądzę, by ktoś z tubylców się
odważył), usunięto również drewniane płyty pozostawiając sam szkielet betonowy.
|
Most prowadzący na wyspę. |
|
Zagrodzone przejście na most. Wisi "święta lina". |
To specjalne święto odbywa się 4 i 5 sierpnia.
Zaledwie dwa dni w roku! Chram odwiedza wtedy podobno 100 tysięcy osób.
W pobliżu chramu usytuowana jest stacja kolejowa
Tsushima-no miya, która działa wyłącznie przez dwa dni w roku w czasie święta.
|
Stacja kolejowa. |
I to już koniec drugiej części wycieczki. Zapraszam jeszcze na trzecią :)
Piękna architektura wśród morza zieleni, bardzo urokliwe miejsca. Jak znam naszych rodaków, na pewno ktoś próbowałby się tam dostać, mimo braku elementów mostu. Taka trudność to dodatkowa atrakcja:-)
OdpowiedzUsuńMy ostatnio w jednej miejscowości przegapiliśmy park, który warto podobno obejrzeć, ale trudno...
O tym samym pomyślałam, tzn. o tej dodatkowej atrakcji i naszych rodakach ;-)
UsuńBędę miała pretekst, żeby wybrac się na wycieczkę ponownie i nadrobić :)
I tak /dla mnie/ najpiękniejsze to stare drzewo.
OdpowiedzUsuńCała reszta też oczywiście...
:-)
Drzewo rzeczywiście piekne było, więc Ci się nie dziwię :) A Ty przecież lubisz drzewa.
Usuńktoś miał mnóstwo czasu, żeby tak ozdobić dzwonnicę tak misternie.
OdpowiedzUsuńpięknie wyglądają te rzeźbienia.
Ciesze się, że zauważyłeś :)
UsuńKiedyś czas pewnie płynął wolniej i mniej było innych pokus, więc łatwiej można było poświęcić się misternemu rzeźbieniu ;)
I jak tu skomentowac, gdy wszysko zawarly powyzsze komentarze :) No moze jedno: fajna wycieczka po nieznanym mi kraju! Dziekuje :)
OdpowiedzUsuń:))
UsuńNie ma za zo. Będzie jeszcze jedna część :)
Jeszcze raz powtórzę: zazdroszczę Ci Japonii, tych widoków, tych pięknych dzieł ręki człowieka:) Pozdrawiam ze słonecznej Polski:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Staram się dzielić z Wami tymi widokami.
UsuńDo siedmiu bóstw szczęścia... słyszałam, że Budda nigdy nie był i nie jest uważanym za boga. To jak to w końcu z nim jest?
OdpowiedzUsuńJaponia ma tak charakterystyczną architekturę, że trudno pomylić ją z czymś innym. Misterna robota ta dzwonnica. Ciężko oderwać wzrok od tych wszystkich szczegółów.
Nie jestem specjalistką od buddyzmu, ale tutaj nie chodzi o tego właściwego Buddę z panteonu buddyjskiego. Chyba niepotrzebnie posłużyłam się polską nazwą, powinnam była podac tylko japońską.
UsuńA dzwonnica rzeczywiście jest wspaniała. Pewnie można by sie w nią wpatrywać przez dłuższy czas i nie odkryć wszystkich szczegółów.
Coś mi się zdaje, że zawodnicy sumo to jeszcze lepsi strażnicy niż groźni Nio.
OdpowiedzUsuńO, ciekawa opinia :) Srogim wyrazem twarzy pewnie przegrywają z Nio, ale masą ciała - kto wie?
UsuńZnów czytałam z zapartym tchem ;) Przypadł mi do gustu Hotei i zaintrygował chram. Takiego mostu jeszcze nie widziałam ;) Może wybierzesz się tam w najbliższe święto? Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńMiałam taki plan, ale okazało się, że to święto jest w sierpniu, więc raczej nic z tego nie będzie. Latem przy tutejszej ogromnej wilgotności i bardzo wysokich temperaturach nie jestem w stanie na dłużej wyjść z domu :( No chyba że w tym roku stanie się jakiś cud i lato będzie bardziej znośne.
UsuńKochana!
OdpowiedzUsuńZa wszystkie ciekawostki z serca dziękuję, lubię u Ciebie przebywać:)
Przepraszam, ale na moim blogu, jakiś chochlik złośliwy "skasował" komentarze!
Milutko pozdrawiam;)
Morgano, bardzo mi miło, że Ci sie u mnie podoba :)
UsuńOjej, to pech z tymi komentarzami. A może tylko gdzieś sie ukryły i dadzą się reaktywować?
Mam rzeźbę śmiejącego się Buddy, więc zachodzę w głowę, czemu nie przynosi mi szczęścia. Może tylko swoim wybranym i tym, którzy wierzą w to buddyjskie szczęście?
OdpowiedzUsuńZdjęcia doskonale oddają urok i osobliwość tego kraju.
W Parku Tatrzańskim była zapora z bali sosnowych na dróżce z informacją, żeby nie wchodzić, bo droga niebezpieczna. Oczywiście dla krajan to był znak, by iść tam, gdzie nie wolno.
Serdecznie pozdrawiam
Może nie wierzysz zbyt mocno w jego moc? :-)
UsuńWiesz, to chyba nasza polska cecha narodowa, że nie lubimy stosować się do zakazów.
Ja również pozdrawiam i zapraszam Cię na trzecią część relacji.