2018-03-22

W japońskim szpitalu




Dzisiaj poruszę temat bardziej życiowy niż zazwyczaj – napiszę o japońskiej służbie zdrowia, a dokładniej – o szpitalu. Chciałabym tylko uprzedzić, że nie będzie to rozprawa naukowa z mnóstwem danych statystycznych, ale opis oparty na przeżyciach zwykłego pacjenta. Myślę jednak, że ten jeden konkretny przypadek da jakieś wyobrażenie o japońskiej służbie zdrowia. Ten „zwykły pacjent” to ja, a więc wszystkie informacje pochodzą z pierwszej ręki :)



Jakiś czas temu przeszłam operację i spędziłam w japońskim szpitalu dziesięć dni. Było to bardzo cenne doświadczenie. Nie uda mi się zrobić porównania z polskim szpitalem, ponieważ nigdy do niego nie trafiłam, ale może ktoś z Was mógłby coś napisać?

Szpital, w którym leżałam jest publiczny, średniej wielkości (404 łóżka), działa w nim przychodnia z dziewiętnastoma poradniami.
Nie wiedziałam czego się spodziewać, w sumie byłam przygotowana na najgorsze, zwłaszcza że mam podstawowe ubezpieczenie bez żadnych fajerwerków.
 
Kiedy już ustalono mi datę operacji i termin przyjęcia do szpitala, udałam się do działu przyjęć, gdzie otrzymałam kilkunastostronicowy informator pt. „Pobyt w szpitalu” i różne dokumenty do wypełnienia w domu i przyniesienia w dniu przyjęcia. Co ciekawego znalazło się w informatorze? Misja szpitala, prawa i obowiązki pacjenta, informacja o rodzajach sal szpitalnych i wysokości opłat za nie, informacja o systemie opłat za drogie procedury medyczne, lista dokumentów niezbędnych w dniu przyjęcia do szpitala, lista rzeczy potrzebnych pacjentowi podczas pobytu w szpitalu, praktyczne informacje o szpitalu (np. gdzie znajduje się telefon, gdzie sklepik, gdzie pralnia, jakie są godziny kąpieli, mapki pięter), wyjaśnienie jak chronione i wykorzystywane są dane osobowe, itp. itd.

Gwoli wyjaśnienia. W Japonii płacimy składkę na ubezpieczenie zdrowotne, ale leczenie nie jest bezpłatne – zazwyczaj odpłatność wynosi 30%. Jeśli kogoś czeka pobyt w szpitalu i poważniejsze leczenie (np. operacja) może ubiegać się o możliwość skorzystania z systemu opłat za drogie procedury medyczne. Ten system, tak w dużym skrócie, umożliwia ponoszenie kosztów leczenia w każdym miesiącu tylko do określonej kwoty, która jest uzależniona od wysokości dochodu. Ubezpieczenie zdrowotne obowiązuje we wszystkich placówkach medycznych, niezależnie od tego czy są one publiczne czy prywatne. Istnieją oczywiście procedury, których nie pokrywa ubezpieczenie i jeśli się na nie zdecydujemy, to płacimy 100%. Np. u prywatnego dentysty za koronę w całości porcelanową trzeba zapłacić dodatkowo, ubezpieczenie pokrywa tylko metalową z jedną powierzchnią porcelanową.

Wróćmy do szpitala. W dniu przyjęcia zgłosiłam się o ustalonej godzinie do punktu przyjęć. Tam przyjęto ode mnie wypełnione dokumenty, poproszono o podpisanie zobowiązania do niepalenia na terenie szpitala (ja akurat nie palę, ale ciekawe co robią palacze?) i o poczekanie. Po jakimś czasie przyszła pielęgniarka i zabrała na oddział mnie i trójkę innych pacjentów wraz z osobami towarzyszącymi. Zostałam zaprowadzona do przypisanej mi sali, a tam już inna pielęgniarka zajęła się mną dalej. Zostałam zważona, zmierzono mi wzrost i ciśnienie, sprawdzono czy biorę na stałe jakieś leki i jaki mam ich zapas, dostałam termometr i kartę do wpisywania temperatury, wypróżnienia i stopnia spożycia posiłków. Założono mi też plastikową opaskę na rękę – taki identyfikator z nazwiskiem, numerem pacjenta i kodem kreskowym. Załatwiłam też sobie przepustki na wyjście ze szpitala. Operację miałam mieć we wtorek. Normalnie zostałabym przyjęta do szpitała w poniedziałek, ale akurat w ten poniedziałek wypadało święto państwowe, więc musiałam zgłosić się już w piątek (w soboty, niedziele i święta przyjęć do szpitala nie ma – pracownicy biurowi mają wolne). Na szczęście lekarz prowadzący obiecał mi możliwość wyjścia na przepustkę. Myślałam, że zgłoszę się do szpitala w piątek, wyjdę na przepustkę i wrócę dopiero w poniedziałek, ale okazało się, że trzeba codziennie meldować się w szpitalu choć na chwilę.
Pierwszego dnia, zanim wyszłam na przepustkę, rozmawiałam z panią farmaceutką, która m.in. wypytała mnie o alergie, z lekarzem anestezjologiem i z pielęgniarką z sali operacyjnej, która chciała mi nawet pokazać zdjęcie sali operacyjnej. Nie skorzystałam :) Zjadłam też mój pierwszy posiłek szpitalny.

Leżałam w sali czteroosobowej – takiej standardowej, najtańszej. Dostępne były też jeszcze dwa rodzaje sal dwuosobowych i cztery rodzaje jedynek różniące się wyposażeniem i ceną. Tak dla porównania: doba w sali czteroosobowej kosztuje 1620 jenów a w najdroższej jedynce – 18360 jenów (!). Różnice w wyposażeniu: w czteroosobowej przy łóżku była szafeczka z szufladą zamykaną na klucz, ruchomy stolik, duża szafka na rzeczy osobiste, telewizor (płatny na kartę), lodówka i wspólna na całą salę umywalka z lustrem, natomiast w tej najdroższej jedynce – własny klimatyzator (funkcje grzania i chłodzenia), zestaw wypoczynkowy, komoda, szafka na rzeczy osobiste, telefon, telewizor, lodówka, wc, łazienka, umywalka. Ubezpieczenie obejmuje pobyt w sali standardowej, a za każdą inną trzeba dopłacić różnicę z własnej kieszeni.

W japońskich szpitalach każde łóżko osłonięte jest zasłoną, tak dookoła. Dzięki temu można się odizolować od pozostałych pacjentów. Kiedy oglądałam to na filmach, wydawało mi się dziwne. Zresztą zasłony można spotkać też i w gabinetach lekarskich, np. u ginekologa – tutaj podczas badania oddziela pacjentkę (a właściwie jej górną połowę) od lekarza. Ogólnie nie przepadam za tymi zasłonkami, ale okazało się, że w szpitalu to coś fantastycznego. Czułam się niemalże jak w jedynce. Co prawda przez zasłonki wszystko słychać, ale przynajmniej nie widać. Wedle uznania zasłonkę oczywiście można rozsunąć – w sumie nawet szpital zaleca odsłanianie jej w ciągu dnia, ale mało kto się do tego stosuje. 

 

 
Nad łóżkiem wisiała kartka z moim imieniem i nazwiskiem, nazwiskami lekarzy prowadzących i „mojej” pielęgniarki. Obok łóżka, na wysokiej szafce-schowku zawisła  kartka z datą operacji i informacjami kiedy mogę zjeść ostatni posiłek i do kiedy mogę pić.
Lekarzy prowadzących miałam dwóch, a właściwie to jeden był prowadzący, a drugi, hmm, nie wiem jak go określić po polsku, asystent prowadzącego? W każdym razie było ich dwóch. Obaj zaglądali do mnie codziennie rano i wieczorem. Tylko w sobotę i niedzielę przyszli raz, z rana. Zawsze uprzejmi, rzeczowi, mili. Czasami tylko zapytali jak się czuję i sprawdzili opatrunek, a czasami jeszcze coś zagadali, chociaż nie wdawali się w prywatne pogaduszki. To już prędzej pielęgniarki były bardziej skłonne do rozmów na tematy nie związane ze szpitalem. Gdybym była młodsza, to pewnie miałabym tylko jeden zarzut do lekarza prowadzącego. Jaki? Ano że nie jest zbyt przystojny 😊😉

Pielęgniarki. Było ich bardzo dużo na oddziale. Ta „moja” zajmowała się mną w dzień operacji i dwa-trzy dni po. Od rana do wieczora. W pozostałych godzinach i dniach przejmowały mnie inne. Nowa pielęgniarka zawsze przychodziła i przedstawiała się. Miały takie specjalne wysokie wózki z komputerem (i innymi potrzebnymi rzeczami), którymi jeździły po oddziale (= pchały je przed sobą), więc mogły od razu przy łóżku pacjenta sprawdzić lub wpisywać różne informacje (ciśnienie, temperaturę, itp.).
Na tablicy informacyjnej, która wisiała na korytarzu wyczytałam, że w godzinach 8:15-17:00 na oddziale pracuje 16 pielęgniarek i na każdą przypada 1-3 pacjentów, w godzinach 15:30-22:00 pracują 4 pielęgniarki i na jedną przypada 1-11 pacjentów, natomiast w godzinach 21:30-8:30 są tylko 3 i mają po 1-15 pacjentów na osobę.
Piszę pielęgniarki, ale oprócz kobiet byli też mężczyźni (pielęgniarze?).
Pielęgniarki były uśmiechnięte, uprzejme, pracowite, uczynne, delikatne. Zawsze. A wcale nie miały lekko. Na moim oddziale leżało sporo (większość?) ludzi starszych wymagających dodatkowej opieki. I one się nimi zajmowały bez narzekania. Co sobie myślały w głębi serca i co mówiły po pracy nie wiem, ale podczas wykonywania swoich obowiązków nie dały odczuć, że robią komuś łaskę. W soboty i niedziele dodatkowo roznosiły posiłki i sprzątały naczynia, bo panie zwykle się tym zajmujące miały wolne.

Posiłki. Śniadanie o godz. 8:00, obiad o 12:00 i kolacja o 18:00. Oczywiście typowo japońskie jedzenie. Wiadomo, że posiłków nie przygotowywała restauracja pięciogwiazdkowa, ale byłam szczerze zaskoczona obfitością i różnorodnością. Kiedy powiedziano mi, że na drugi dzień po operacji dostanę kleik ryżowy, to myślałam, że będzie to naprawdę sam kleik i nic więcej. Jakie było moje zdziwienie, gdy przyniesiono mi standardowy zestaw z kleikiem zamiast zwykłego gotowanego ryżu (ryż stanowi podstawę japońskiego posiłku).
Menu posiłków wywieszone było na tablicy informacyjnej na korytarzu. Na bieżący tydzień i na następny. W niektóre dni na obiad albo na kolację były dwa zestawy do wyboru, ale wybrać należało z dwudniowym wyprzedzeniem, jeśli dobrze pamiętam. Przypominała o tym informacja na karteczce dołączonej do posiłku.
Początkowo trudno mi było przestawić się na szpitalne godziny posiłków i w ogóle przystosować się do szpitalnego rozkładu dnia, do ciszy nocnej o 22:00, do pobudki o szóstej, siódmej rano. Bo jestem nocny marek i o godzinie ósmej rano zazwyczaj przekręcam się dopiero na drugi bok i śpię dalej. Ale cóż, nie było wyjścia. Zwłaszcza, że moi lekarze przychodzili rano przed 7:30 (!).

Pierwszy posiłek po operacji (obiad). Z kleikiem ryżowym.

Śniadanie. Najskromniejszy z posiłków. Chyba zawsze było mleko w kartoniku.

Obiad.

Kolacja. 

Śniadanie. To coś z rysunkiem kury to posypka do ryżu.

Kolacja z pieczoną rybą.

Ciekawostka dotycząca posiłków. Lewa część tacy, na której stały potrawy ciepłe też była ciepła, a prawa, na której stały potrawy zimne – zimna. Najwidoczniej musiały być rozwożone w specjalnym lodówko-piecyku (?). Niestety nie zwróciłam uwagi.
Acha, trzeba było mieć własne sztućce (pałeczki) i kubek na herbatę (roznosili dwa-trzy razy w ciągu dnia).

Higiena osobista. Na oddziale na korytarzu była spora umywalnia z dużym lustrem i automatycznymi kranami – nie trzeba było nic odkręcać, wystarczyło podstawić ręce pod kran. Można było też skorzystać z umywalki w sali. Nie zabrakło oczywiście łazienki z prysznicem i wanną. I kazano się kąpać prawie codziennie. Oczywiście tym pacjentom, którzy nie byli obłożnie chorzy i mogli się poruszać samodzielnie lub z niewielką pomocą. Ja akurat brałam tylko prysznic, ale jak ktoś miał ochotę, a Japończycy pewnie wszyscy mieli :), mógł również wymoczyć się w wannie.
Wzięłam obowiązkowy prysznic w dniu operacji przed pójściem na salę operacyjną i potem praktycznie codziennie z wyłączeniem pierwszego dnia po operacji. Tego dnia zamiast kąpieli moja pielęgniarka przetarła mnie od stóp do głów gorącym wilgotnym ręcznikiem.
Podkolanówki uciskowe.
Dostałam te podkolanówki do noszenia podczas operacji i dwa-trzy dni po. W ramach zapobiegania zatorowi płucnemu. Na temat zatoru też dostałam broszurkę informującą o przyczynach i sposobach zapobiegania.

Muszę też wspomnieć o ekipie sprzątającej, która pojawiała się na oddziale codziennie oprócz niedziel, a konkretnie o jednej pani od mopa. Była malutka, zgięta w pół i sprzątała korytarz i sale chorych dużym poprzecznym mopem. Zawsze uśmiechnięta i zagadująca do pacjentów. Kiedy pojawiła się w mojej sali w sobotę, jedna z pacjentek zwróciła się do niej z wyrazami współczucia, że musi pracować również w soboty, na co pani od mopa odpowiedziała, że wcale nie jest jej ciężko ani przykro, bo ona swoją pracę bardzo lubi (!).

Pośrodku piętra umiejscowiony był tzw. pokój dzienny – taka otwarta ogólnodostępna przestrzeń z telewizorem, stolikami, telefonem, automatem z napojam i regałem z książkami. I z pięknym widokiem na okolicę.

W ostatnim dniu pobytu w szpitalu, czyli w dniu wypisu, z samego rana jak zwykle pojawili się moi lekarze, a później przyszła pani z administracji z rachunkiem za pobyt w szpitalu. Przed opuszczeniem szpitala należało ten rachunek opłacić w kasie.

Wspomniałam na początku, że zostałam „zaobrączkowana”, tzn. dostałam opaskę identyfikacyjną. Nie wiem, jak jest w innych szpitalach, ale w tym moim mają hopla na punkcie identyfikacji pacjenta i przekazu informacji. Kiedy się idzie na jakieś badanie, zawsze pytają o imię i nazwisko, kiedy przychodził na oddział lekarz (poza oczywiście lekarzem prowadzącym) w jakiejś sprawie (np. anestezjolog) – pytał pacjenta o imię i nazwisko, przed wejściem na salę operacyjną proszono mnie o podanie imienia i nazwiska, i zapytano, czy wiem co mi będą operować. Wszelkie wyjaśnienia dotyczące choroby i leczenia podawane są na piśmie – lekarz tłumaczy ustnie pacjentowi i jednocześnie robi notatki na specjalnym papierowym formularzu. Pacjent i ktoś z rodziny, który musi być obecny w takiej sytuacji, podpisują taką notatkę. Oryginał zostaje w szpitalu, a pacjent otrzymuje kopię.

Podsumowując, czułam, że jestem pod bardzo dobrą opieką, że wszystko jest świetnie zorganizowane i mogłam sobie spokojnie „leżeć w szpitalu” i skupić się na zdrowieniu.

I jeszcze taka ciekawostka na zakończenie.
Numery sal nie kończyły się na 4 i 9. Na przykład po sali nr 503 następowała 505, a po 508 – 510. Dlaczego tak? Z powodu kanji (znaki logograficzne pochodzenia chińskiego, element pisma japońskiego) i ich czytań. Liczebniki 4 i 9 można odczytać tak jak kanji oznaczające odpowiednio śmierć i cierpienie, więc w szpitalach się ich unika. 
Ale piętro czwarte było :)


30 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy blog. Bede wracac. Zycze szybkiego powrotu do zdrowia! Pozdrawiam z Dublina. Magda

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozazdrościć :) Ja mam złe doświadczenia jeśli chodzi o krakowskie szpitale.. Najbardziej rozbroiły mnie posiłki - widać, że świeże i smaczne. A nie brejowate i nieprzyprawione zimne potrawy, jakimi się raczyłam przez dwa tygodnie przy urodzeniu pierwszego dziecka, a potem kolejne dwa przy drugim synku. I glutowaty szpinak (lubię szpinak, ale to była jakaś galareta nie do przełknięcia). Dobre jedzenie to było moje największe marzenie...
    Przy urodzeniu Sary z kolei największym problemem była stara i ciasna łazienka, która zawsze wyglądała na brudną. Przypuszczam, że kobiety z patologii ciąży gdy do takiej wchodziły, nie mogły się obrócić (naprawdę było wąsko). A ja też starałam się nie dotykać ścian, niczego... bardzo nieprzyjemne, bo jednak po porodzie człowiek marzy o prysznicu (w czystej kabinie!).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo za opisanie swoich doświadczeń z krakowskich szpitali. Przykro, że miałaś takie warunki, zwłaszcza ta łazienka :(
      "Moja" łazienka może nie była wysprzątana na błysk, ale nie było źle.

      Usuń
  3. Muszę przyznać, że wiele aspektów podobnych lub ja miałam szczęście...
    Posiłki o wiele lepsze w Japonii, nawet zbyt obfite, jak dla mnie.
    Łazienki pozostawiały w naszym szpitalu wiele do życzenia, ale to też z winy pacjentów, niestety.
    Takie zasłony bardzo by się u nas przydały, by zachować minimum intymności.
    Fajnie poczytać, jak to gdzie indziej wygląda.
    Mam nadzieję, że ze zdrowiem u Ciebie juz dobrze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to świetnie, że dobrze trafiłaś :)
      Te japońskie posiłki na pierwszy rzut oka wyglądały dość skromnie ilościowo (poza porcją ryżu), ale okazało się, że jak się praktycznie tylko leży i trochę spaceruje po korytarzu, to nawet ta ilość jest nadmierna. A ja zwykle bardzo szybko robię sie głodna i początkowo obawiałam się, że po kolacji o 18:00 nie dotrwam do śniadania bez jakichś przekąsek.
      Ze zdrowiem OK, dziekuję :)

      Usuń
  4. No to pełną relację nam napisałaś. Dziękuję.
    Też uważam, że te zasłony są bardzo dobre.
    Rozumiem, że już jesteś w domu i wszystko wróciło do normy.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie pomyślałam, że, jak to Jotka napisała w komentarzu, "fajnie poczytać, jak to gdzie indziej wygląda" :)
      Wszystko OK, dziękuję.

      Usuń
  5. Nowe szpitale budowane w Polsce już są nowoczesne, ale większość jest wiekowych ze szczątkowymi łazienkami i brakiem intymności.Jedzenie zimne, kateringowe, ale ono najmniej ważne, natomiast opieka medyczna nawet za sto lat nie będzie taka jak w Japonii. Oto lekarz ie uwzględnił moich sugestii, bo on wie lepiej, kiedy pytałam, jakie leczenie będę miała, odburknął, że jak oddaję samochód do naprawy, to nie pytam, co będą robić przy nim. Najtrudniejsza była prośba wielokrotna o basen, a po pół godzinie po monitach wchodziła nadąsana salowa, by zabrać ten basen. Zażenowanie zawsze czułam, gdy o coś trzeba było prosić, gdy byłam po operacji i nie mogłam chodzić. Może dlatego, że służba zdrowia przemęczona i źle opłacana, ale z drugiej strony empatia powinna towarzyszyć tym, którzy wybierają ten zawód.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ultro za ten komentarz. Bardzo to przykre co piszesz. Masz rację, że najważniejsza jest opieka medyczna, podejście lekarzy, pielęgniarek i salowych. Bardzo mi się podobało tutaj, że lekarz wszystko wyjaśniał i odpowiadał na pytania. W Japonii też podobno brakuje lekarzy i pielęgniarek. Nie wiem, jak sobie z tym radzą (wydłużają godziny pracy?), ale w moim szpitalu tego nie odczułam. Mój lekarz prowadzący czasami wyglądał na bardzo zmęczonego, ale to absolutnie nie miało wpływu na jego stosunek do pacjenta. Wiadomo, że ludzie są różni i być może miałam szczęście.
      Wszystkiego dobrego :)

      Usuń
  6. Bardzo ciekawy wpis:-) I to jedzonko japońskie całkiem, całkiem;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nigdy w szpitalu nie byłam, więc nie mam porównania. Ogólnie jesteś zadowolona, więc wszystko wypada w jasnym świetle.
    To co by mi nie pasowało, to pory posiłków, ponieważ nie jadam śniadań, a kolacja dla mnie jest zdecydowanie za wcześnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, te pory posiłków mi tez zupełnie nie pasowały. Ale coż, trzeba było się dostosować :)

      Usuń
  8. obiad o dwunastej... w naszych szpitalach chyba jest podobnie, że o 13.00 jest po wszystkim - znam takich, co są gotowi zaspać na taki obiad.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ciekawie poczytac jak jest gdzie indziej :)
    Jezeli chodzi o szpitale w Niemczech, to mam tylko jedno doswiadczenie, bardzo pozytywne. A lekarze byli mlodzi, kontaktowi i przystajni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ Ci zazdroszczę tych przystojnych lekarzy ;)
      Dobrze, że miałaś pozytywne doświadczenia. Służba zdrowia w Niemczech ogólnie chyba jest na wysokim poziomie?

      Usuń
  10. Kochana!
    Pięknie opisujesz życie codzienne, obyczaje w Japonii:)
    Uwielbiam Twojego bloga:)
    Pacjent, to odrębny człowiek i tak powinien być traktowany.
    Moje polskie pobyty w szpitalu, dawno temu (3 cięcia cesarskie) nie były zbyt miłe, zatem o nich nie wspominam.
    Pozdrawiam słonecznie, bo u nas dziś piękna Niedziela Palmowa:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Morgano, dziękuję! Aż się zarumieniłam.
      Masz rację, że każdy pacjent powinien być traktowany jak odrębny człowiek.
      Pozdrawiam świątecznie :)

      Usuń
  11. Kiedy już będę musiała trafić do szpitala, a każdy kiedyś tam trafia, chciałabym mieć taką opiekę jak Ty. Z polską służbą zdrowia miałam kiedyś sporo do czynienia i napatrzyłam się na rzeczy, które się w głowie nie mieszczą. Niesprawiedliwie byłoby na tym zakończyć, ponieważ spotkałam na swej drodze również wspaniałych lekarzy, pielęgniarzy i pielęgniarki.
    Co do wyposażenia czy odrobiny intymności...nie warto nawet wspominać.
    We francuskim szpitalu nie byłam, ale gdy chidzę zrobić badania, np pobranie krwi , to na każdym etapie jestem pytana o nazwisko i datę urodzenia, leki jakie biorę. Po zrobieniu dowolnego usg czy rentgena przychodzi lekarz robiący opis zdjęcia i zanim się ów do rąk dostanie już się wie, jaki jest rezultat. Każdemu poświęcona jest chwila na wyjaśnienie ewentualnych wątpliwości. Krótko mówiąc - jest tak jak powinno być ;) pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo za komentarz.
      Widzę, że we Francji też dbają o pacjentów. To dobrze :)

      Usuń
  12. Mnie w szpitalu zrywano o 6 rano, bym włożyła termometr pod pachę, a ponieważ jestem nocnym Markiem, ponadto w szpitalu zawsze jest ruch, więc rano byłam nieprzytomna, dlatego te poranne temperatury nie były wiarygodne, gdyż termometr wypadał lub sama wcześniej wyjmowałam. W tym roku odetchnęłam z ulgą, ponieważ dotykowy termometr nie zakłócił mi snu.
    Wesołych, zdrowych, radosnych dni w rodzinnym lub przyjacielskim gronie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie budzenie, czy to z samego rana, czy przy innej okazji kiedy się mocno śpi jest bardzo niemiłe i oszałamiające. Wpółczuję! Dotykowy termometr to fajny wynalazek.
      Dziękuję za życzenia :)

      Usuń
  13. Ja byłam dwa razy w szpitalu w Niemczech, raz, kiedy rodziłam syna, drugi raz po potężnym oparzeniu. Ten pierwszy raz sobie chwaliłam, owszem, ale po wypadku byłam traktowana bezdusznie, miałam wrażenie, że lekarze są automatami. Oczywiście uśmiechają się, ale patrzą na pacjenta z góry. Położono mnie na sali z kobietą, która umierała na raka płuc, leżałą obok mnie i cały czas pluła krwią i jęczała.Nocami siedziałam na tarasie, bo nie mogłam wytrzymać.A w ogóle kiedy mnie kolega do szpitala przywiózł, leżałąm na łóżku w gabinecie i czekałam na chirurga. Pielęgniarki nie miały dla mnie czasu. Ale najgorsze doświadczenia mam z mamą, która poszła do szpitala w Berlinie na prosty zabieg,a lekarz popełnił bład i mama straciła zdrową nogę, a w koncu i życie. Wyprobowano na niej chyba wszystkie leki, była dosłownie królikiem doświadczalnym, a w efekcie przywiozłam ja do Polski w trumnie. Mieszkałam w Niemczech prawie 30 lat i na temat służby zdrowia mogłabym opowiadać długo. Tam tez sa pacjenci dwóch kategorii, prywatni i państwowi. Lekarze maja więcej możliwości, bo i szpitale sa lepiej wyposażone, ale brakuje im empatii. I wcale nie są lepsi od naszych. Co do jedzenia, jest urozmaicone, można wybrać rodzaj diety, ja nie jem mięsa i tak też dostawalam, ale jedzenie szpitalne nie smakuje i tak. Budzono mnie o szóstej. Termometr i cisnienie. Boże, jak ja nie cierpie szpitali...
    A tak w ogóle super Twój blog, inny, bardzo ciekawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci, Agnieszko, za ten komentarz. Bardzo przykre i przerażające jest to co piszesz.
      Ja z pewnością miałam sporo szczęścia, że tak trafiłam. Tzw. beginner's luck? Moja japońska przyjaciółka twierdzi, że japońska służnba zdrowia bardzo się zmieniła na lepsze w ciągu ostatnich 10 lat. Może. Pamiętam, że jakieś 20-25 lat temu (też mieszkałam wtedy w Japonii) moja japońska babcia trafiła do szpitala ze złamaniem kości udowej. Szpital, jeśli mnie pamięć nie myli, był prywatny i obsługa fatalna. Tajemnicą poliszynela były łapówki dla pielęgniarek za opiekę. Teściowa (córka babci) początkowo była oburzona i przeciwna, ale jak zobaczyła jak traktują jej matkę, to sie poddała. Po zapłaceniu pielęgniarki stały sie super miłe i uczynne.
      Dziękuję! Zarumieniłam się :)

      Usuń
  14. Dziękuję za tę wyxserpującą i naprawdę ciekawą relację... sprawiła, że onpolskich szpitalach mam jeszcze gorsze zdanie ;) Dla mnie niestety każdy pobyt w szpitalu to koszmar...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co :)
      Dziękuję Ci za komentarz. Przykro, że tak źle trafiłaś :( Życzę Ci, żeby już nie było następnego razu.

      Usuń
  15. Fajnie się czyta o takich zwykłych sprawach, w tak egzotycznym miejscu jak Japonia. Czytając komentarze o polskich szpitalach, doszłam do wniosku, że jestem dzieckiem szczęścia. W szpitalu byłam pięć razy, dwa porody, trzy operacje, różne czasy i miejsca. Nigdy nie zdarzyły mi się takie horrory o jakich przeczytałam, czy słyszę. Nigdy nie dałam żadnej łapówki, ani nie miałam żadnych znajomości. Personel z jakim miałam do czynienia był w najgorszym razie służbowo-chłodny. Jedzenie różne, jak to w szpitalu, najczęściej dokarmiała mnie rodzina.
    Teraz mieszkam w Danii, w szpitalu tutaj nie byłam, ale podstawowa opieka zdrowotna pozostawia wiele do życzenia.Byłam np. zdumiona, że gdy mąż po upadku, z objawami połamanych żeber, został przez lekarza zbadany palpacyjnie, dostał paracetamol i odesłano go do domu. Żadnego prześwietlenia, leków, nic. Dopiero po kilku dniach i zaostrzania się bólu, inny lekarz przepisał leki przeciwzapalne i silniejsze przeciwbólowe. Mieszkając w Polsce słyszy się cuda o zagranicznej służbie zdrowia, no cóż, jak to się mówi, wszędzie dobrze gdzie nas nie ma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo za komentarz.
      Szpitali jest mnóstwo, więc z pewnością można trafić i bardzo źle, i bardzo dobrze. Masz racje, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
      W Japonii też z pewnością szpitale są różne, ja poznałam do tej pory tylko jeden i akurat byłam zadowolona z opieki. Z pewnością są też i gorsze.
      A propos badania Twojego męża. Tutaj z kolei mam wrażenie, że przesadzają w drugą stronę, tzn. zlecaja zbyt dużo badań.
      PS. Było by mi miło, gdybyś podpisała się pod komentarzem, przynajmniej imieniem :)

      Usuń