Dzisiaj poruszę temat bardziej życiowy niż zazwyczaj – napiszę
o japońskiej służbie zdrowia, a dokładniej – o szpitalu. Chciałabym tylko uprzedzić, że nie będzie to rozprawa naukowa z mnóstwem danych statystycznych, ale opis oparty na przeżyciach zwykłego pacjenta. Myślę jednak, że ten jeden konkretny przypadek da jakieś wyobrażenie o japońskiej służbie zdrowia. Ten „zwykły pacjent” to ja, a więc wszystkie informacje pochodzą z pierwszej ręki :)
Jakiś czas temu przeszłam operację i spędziłam w japońskim szpitalu dziesięć dni. Było to bardzo cenne doświadczenie. Nie uda mi się zrobić porównania z polskim szpitalem, ponieważ nigdy do niego nie trafiłam, ale może ktoś z Was mógłby coś napisać?
Jakiś czas temu przeszłam operację i spędziłam w japońskim szpitalu dziesięć dni. Było to bardzo cenne doświadczenie. Nie uda mi się zrobić porównania z polskim szpitalem, ponieważ nigdy do niego nie trafiłam, ale może ktoś z Was mógłby coś napisać?
Szpital, w którym leżałam jest publiczny, średniej wielkości (404
łóżka), działa w nim przychodnia z dziewiętnastoma poradniami.
Nie wiedziałam czego się spodziewać, w sumie byłam
przygotowana na najgorsze, zwłaszcza że mam podstawowe ubezpieczenie bez
żadnych fajerwerków.
Kiedy już ustalono mi datę operacji i termin przyjęcia do
szpitala, udałam się do działu przyjęć, gdzie otrzymałam kilkunastostronicowy informator
pt. „Pobyt w szpitalu” i różne dokumenty do wypełnienia w domu i przyniesienia
w dniu przyjęcia. Co ciekawego znalazło się w informatorze? Misja szpitala,
prawa i obowiązki pacjenta, informacja o rodzajach sal szpitalnych i wysokości opłat
za nie, informacja o systemie opłat za drogie procedury medyczne, lista
dokumentów niezbędnych w dniu przyjęcia do szpitala, lista rzeczy potrzebnych
pacjentowi podczas pobytu w szpitalu, praktyczne informacje o szpitalu (np. gdzie
znajduje się telefon, gdzie sklepik, gdzie pralnia, jakie są godziny kąpieli,
mapki pięter), wyjaśnienie jak chronione i wykorzystywane są dane osobowe, itp.
itd.
Gwoli wyjaśnienia. W Japonii płacimy składkę na
ubezpieczenie zdrowotne, ale leczenie nie jest bezpłatne – zazwyczaj odpłatność wynosi
30%. Jeśli kogoś czeka pobyt w szpitalu i poważniejsze leczenie (np. operacja)
może ubiegać się o możliwość skorzystania z systemu opłat za drogie procedury
medyczne. Ten system, tak w dużym skrócie, umożliwia ponoszenie kosztów leczenia w
każdym miesiącu tylko do określonej kwoty, która jest uzależniona od wysokości
dochodu. Ubezpieczenie zdrowotne obowiązuje we wszystkich placówkach medycznych,
niezależnie od tego czy są one publiczne czy prywatne. Istnieją oczywiście
procedury, których nie pokrywa ubezpieczenie i jeśli się na nie zdecydujemy, to
płacimy 100%. Np. u prywatnego dentysty za koronę w całości porcelanową trzeba
zapłacić dodatkowo, ubezpieczenie pokrywa tylko metalową z jedną powierzchnią
porcelanową.
Wróćmy do szpitala. W dniu przyjęcia zgłosiłam się o
ustalonej godzinie do punktu przyjęć. Tam przyjęto ode mnie wypełnione
dokumenty, poproszono o podpisanie zobowiązania do niepalenia na terenie
szpitala (ja akurat nie palę, ale ciekawe co robią palacze?) i o
poczekanie. Po jakimś czasie przyszła pielęgniarka i zabrała na oddział mnie i
trójkę innych pacjentów wraz z osobami towarzyszącymi. Zostałam zaprowadzona do
przypisanej mi sali, a tam już inna pielęgniarka zajęła się mną dalej. Zostałam
zważona, zmierzono mi wzrost i ciśnienie, sprawdzono czy biorę na stałe jakieś
leki i jaki mam ich zapas, dostałam termometr i kartę do wpisywania
temperatury, wypróżnienia i stopnia spożycia posiłków. Założono mi też plastikową opaskę
na rękę – taki identyfikator z nazwiskiem, numerem pacjenta i kodem kreskowym. Załatwiłam
też sobie przepustki na wyjście ze szpitala. Operację miałam mieć we wtorek.
Normalnie zostałabym przyjęta do szpitała w poniedziałek, ale akurat w ten
poniedziałek wypadało święto państwowe, więc musiałam zgłosić się już w piątek
(w soboty, niedziele i święta przyjęć do szpitala nie ma – pracownicy biurowi mają
wolne). Na szczęście lekarz prowadzący obiecał mi możliwość wyjścia na
przepustkę. Myślałam, że zgłoszę się do szpitala w piątek, wyjdę na przepustkę
i wrócę dopiero w poniedziałek, ale okazało się, że trzeba codziennie meldować
się w szpitalu choć na chwilę.
Pierwszego dnia, zanim wyszłam na przepustkę, rozmawiałam
z panią farmaceutką, która m.in. wypytała mnie o alergie, z lekarzem
anestezjologiem i z pielęgniarką z sali operacyjnej, która chciała mi nawet
pokazać zdjęcie sali operacyjnej. Nie skorzystałam :) Zjadłam też mój pierwszy
posiłek szpitalny.
Leżałam w sali czteroosobowej – takiej standardowej,
najtańszej. Dostępne były też jeszcze dwa rodzaje sal dwuosobowych i cztery
rodzaje jedynek różniące się wyposażeniem i ceną. Tak dla porównania: doba w sali
czteroosobowej kosztuje 1620 jenów a w najdroższej jedynce – 18360 jenów (!).
Różnice w wyposażeniu: w czteroosobowej przy łóżku była szafeczka z szufladą
zamykaną na klucz, ruchomy stolik, duża szafka na rzeczy osobiste, telewizor
(płatny na kartę), lodówka i wspólna na całą salę umywalka z lustrem, natomiast
w tej najdroższej jedynce – własny klimatyzator (funkcje grzania i chłodzenia),
zestaw wypoczynkowy, komoda, szafka na rzeczy osobiste, telefon, telewizor,
lodówka, wc, łazienka, umywalka. Ubezpieczenie obejmuje pobyt w sali
standardowej, a za każdą inną trzeba dopłacić różnicę z własnej kieszeni.
W japońskich szpitalach każde łóżko osłonięte jest
zasłoną, tak dookoła. Dzięki temu można się odizolować od pozostałych
pacjentów. Kiedy oglądałam to na filmach, wydawało mi się dziwne. Zresztą
zasłony można spotkać też i w gabinetach lekarskich, np. u ginekologa – tutaj podczas
badania oddziela pacjentkę (a właściwie jej górną połowę) od lekarza. Ogólnie
nie przepadam za tymi zasłonkami, ale okazało się, że w szpitalu to coś
fantastycznego. Czułam się niemalże jak w jedynce. Co prawda przez zasłonki
wszystko słychać, ale przynajmniej nie widać. Wedle uznania zasłonkę oczywiście
można rozsunąć – w sumie nawet szpital zaleca odsłanianie jej w ciągu dnia, ale
mało kto się do tego stosuje.
Nad łóżkiem wisiała kartka z moim imieniem i nazwiskiem,
nazwiskami lekarzy prowadzących i „mojej” pielęgniarki. Obok łóżka, na wysokiej
szafce-schowku zawisła kartka z datą
operacji i informacjami kiedy mogę zjeść ostatni posiłek i do kiedy mogę pić.
Lekarzy prowadzących miałam dwóch, a właściwie to jeden
był prowadzący, a drugi, hmm, nie wiem jak go określić po polsku, asystent
prowadzącego? W każdym razie było ich dwóch. Obaj zaglądali do mnie codziennie
rano i wieczorem. Tylko w sobotę i niedzielę przyszli raz, z rana. Zawsze
uprzejmi, rzeczowi, mili. Czasami tylko zapytali jak się czuję i sprawdzili opatrunek, a czasami jeszcze coś zagadali, chociaż nie wdawali się w prywatne pogaduszki. To już prędzej pielęgniarki były bardziej skłonne do rozmów na tematy nie związane ze szpitalem. Gdybym była młodsza, to pewnie miałabym tylko jeden
zarzut do lekarza prowadzącego. Jaki? Ano że nie jest zbyt przystojny 😊😉
Pielęgniarki. Było ich bardzo dużo na oddziale. Ta „moja”
zajmowała się mną w dzień operacji i dwa-trzy dni po. Od rana do wieczora. W
pozostałych godzinach i dniach przejmowały mnie inne. Nowa pielęgniarka zawsze
przychodziła i przedstawiała się. Miały takie specjalne wysokie wózki z komputerem (i innymi potrzebnymi rzeczami), którymi jeździły po oddziale (= pchały je przed sobą), więc mogły od razu przy łóżku pacjenta sprawdzić lub wpisywać różne informacje (ciśnienie, temperaturę, itp.).
Na tablicy informacyjnej, która wisiała na korytarzu wyczytałam,
że w godzinach 8:15-17:00 na oddziale pracuje 16 pielęgniarek i na każdą
przypada 1-3 pacjentów, w godzinach 15:30-22:00 pracują 4 pielęgniarki i na
jedną przypada 1-11 pacjentów, natomiast w godzinach 21:30-8:30 są tylko 3 i
mają po 1-15 pacjentów na osobę.
Piszę pielęgniarki, ale oprócz kobiet byli też mężczyźni
(pielęgniarze?).
Pielęgniarki były uśmiechnięte, uprzejme, pracowite,
uczynne, delikatne. Zawsze. A wcale nie miały lekko. Na moim oddziale leżało
sporo (większość?) ludzi starszych wymagających dodatkowej opieki. I one się
nimi zajmowały bez narzekania. Co sobie myślały w głębi serca i co mówiły po
pracy nie wiem, ale podczas wykonywania swoich obowiązków nie dały odczuć, że
robią komuś łaskę. W soboty i niedziele dodatkowo roznosiły posiłki i sprzątały
naczynia, bo panie zwykle się tym zajmujące miały wolne.
Posiłki. Śniadanie o godz. 8:00, obiad o 12:00 i kolacja
o 18:00. Oczywiście typowo japońskie jedzenie. Wiadomo, że posiłków nie
przygotowywała restauracja pięciogwiazdkowa, ale byłam szczerze zaskoczona
obfitością i różnorodnością. Kiedy powiedziano mi, że na drugi dzień po
operacji dostanę kleik ryżowy, to myślałam, że będzie to naprawdę sam kleik i
nic więcej. Jakie było moje zdziwienie, gdy przyniesiono mi standardowy zestaw
z kleikiem zamiast zwykłego gotowanego ryżu (ryż stanowi podstawę japońskiego
posiłku).
Menu posiłków wywieszone było na tablicy informacyjnej na
korytarzu. Na bieżący tydzień i na następny. W niektóre dni na obiad albo na
kolację były dwa zestawy do wyboru, ale wybrać należało z dwudniowym
wyprzedzeniem, jeśli dobrze pamiętam. Przypominała o tym informacja na
karteczce dołączonej do posiłku.
Początkowo trudno mi było przestawić się na szpitalne
godziny posiłków i w ogóle przystosować się do szpitalnego rozkładu dnia, do
ciszy nocnej o 22:00, do pobudki o szóstej, siódmej rano. Bo jestem nocny marek
i o godzinie ósmej rano zazwyczaj przekręcam się dopiero na drugi bok i śpię
dalej. Ale cóż, nie było wyjścia. Zwłaszcza, że moi lekarze przychodzili rano
przed 7:30 (!).
Pierwszy posiłek po operacji (obiad). Z kleikiem ryżowym. |
Śniadanie. Najskromniejszy z posiłków. Chyba zawsze było mleko w kartoniku. |
Obiad. |
Kolacja. |
Śniadanie. To coś z rysunkiem kury to posypka do ryżu. |
Ciekawostka dotycząca posiłków. Lewa część tacy, na której stały potrawy ciepłe też była ciepła, a prawa, na której stały potrawy zimne – zimna. Najwidoczniej musiały być rozwożone w specjalnym lodówko-piecyku (?). Niestety nie zwróciłam uwagi.
Acha, trzeba było mieć własne sztućce (pałeczki) i kubek
na herbatę (roznosili dwa-trzy razy w ciągu dnia).
Higiena osobista. Na oddziale na korytarzu była spora
umywalnia z dużym lustrem i automatycznymi kranami – nie trzeba było nic
odkręcać, wystarczyło podstawić ręce pod kran. Można było też skorzystać z umywalki
w sali. Nie zabrakło oczywiście łazienki z prysznicem i wanną. I kazano się
kąpać prawie codziennie. Oczywiście tym pacjentom, którzy nie byli obłożnie chorzy i mogli się poruszać samodzielnie lub z niewielką pomocą. Ja akurat brałam tylko prysznic, ale jak ktoś miał
ochotę, a Japończycy pewnie wszyscy mieli :), mógł również wymoczyć się w wannie.
Wzięłam obowiązkowy prysznic w dniu operacji przed pójściem na salę
operacyjną i potem praktycznie codziennie z wyłączeniem pierwszego dnia po
operacji. Tego dnia zamiast kąpieli moja pielęgniarka przetarła mnie od stóp do
głów gorącym wilgotnym ręcznikiem.
Podkolanówki uciskowe. |
Dostałam te podkolanówki do noszenia podczas operacji i dwa-trzy dni po. W ramach zapobiegania
zatorowi płucnemu. Na temat zatoru też dostałam broszurkę informującą o przyczynach i sposobach zapobiegania.
Muszę też wspomnieć o ekipie sprzątającej, która
pojawiała się na oddziale codziennie oprócz niedziel, a konkretnie o jednej
pani od mopa. Była malutka, zgięta w pół i sprzątała korytarz i sale chorych dużym
poprzecznym mopem. Zawsze uśmiechnięta i zagadująca do pacjentów. Kiedy
pojawiła się w mojej sali w sobotę, jedna z pacjentek zwróciła się do niej z wyrazami współczucia, że musi pracować również w soboty, na co pani od mopa
odpowiedziała, że wcale nie jest jej ciężko ani przykro, bo ona swoją pracę bardzo lubi (!).
Pośrodku piętra umiejscowiony był tzw. pokój dzienny –
taka otwarta ogólnodostępna przestrzeń z telewizorem, stolikami, telefonem,
automatem z napojam i regałem z książkami. I z pięknym widokiem na okolicę.
W ostatnim dniu pobytu w szpitalu, czyli w dniu wypisu, z samego rana jak zwykle
pojawili się moi lekarze, a później przyszła pani z administracji z rachunkiem za
pobyt w szpitalu. Przed opuszczeniem szpitala należało ten rachunek opłacić w
kasie.
Wspomniałam na początku, że zostałam „zaobrączkowana”,
tzn. dostałam opaskę identyfikacyjną. Nie wiem, jak jest w innych szpitalach,
ale w tym moim mają hopla na punkcie identyfikacji pacjenta i przekazu
informacji. Kiedy się idzie na jakieś badanie, zawsze pytają o imię i nazwisko,
kiedy przychodził na oddział lekarz (poza oczywiście lekarzem prowadzącym) w
jakiejś sprawie (np. anestezjolog) – pytał pacjenta o imię i nazwisko, przed
wejściem na salę operacyjną proszono mnie o podanie imienia i nazwiska, i
zapytano, czy wiem co mi będą operować. Wszelkie wyjaśnienia dotyczące choroby
i leczenia podawane są na piśmie – lekarz tłumaczy ustnie pacjentowi i
jednocześnie robi notatki na specjalnym papierowym formularzu. Pacjent i ktoś z
rodziny, który musi być obecny w takiej sytuacji, podpisują taką notatkę.
Oryginał zostaje w szpitalu, a pacjent otrzymuje kopię.
Podsumowując, czułam, że jestem pod bardzo dobrą opieką, że wszystko jest świetnie zorganizowane i mogłam sobie spokojnie „leżeć w szpitalu” i skupić się na zdrowieniu.
Podsumowując, czułam, że jestem pod bardzo dobrą opieką, że wszystko jest świetnie zorganizowane i mogłam sobie spokojnie „leżeć w szpitalu” i skupić się na zdrowieniu.
I jeszcze taka ciekawostka na zakończenie.
Numery sal nie kończyły się na 4 i 9. Na przykład po sali
nr 503 następowała 505, a po 508 – 510. Dlaczego tak? Z powodu kanji (znaki
logograficzne pochodzenia chińskiego, element pisma japońskiego) i ich czytań.
Liczebniki 4 i 9 można odczytać tak jak kanji oznaczające odpowiednio śmierć i cierpienie,
więc w szpitalach się ich unika.
Ale piętro czwarte było :)
Ale piętro czwarte było :)
Bardzo ciekawy blog. Bede wracac. Zycze szybkiego powrotu do zdrowia! Pozdrawiam z Dublina. Magda
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńI zapraszam ponownie :)
Pozazdrościć :) Ja mam złe doświadczenia jeśli chodzi o krakowskie szpitale.. Najbardziej rozbroiły mnie posiłki - widać, że świeże i smaczne. A nie brejowate i nieprzyprawione zimne potrawy, jakimi się raczyłam przez dwa tygodnie przy urodzeniu pierwszego dziecka, a potem kolejne dwa przy drugim synku. I glutowaty szpinak (lubię szpinak, ale to była jakaś galareta nie do przełknięcia). Dobre jedzenie to było moje największe marzenie...
OdpowiedzUsuńPrzy urodzeniu Sary z kolei największym problemem była stara i ciasna łazienka, która zawsze wyglądała na brudną. Przypuszczam, że kobiety z patologii ciąży gdy do takiej wchodziły, nie mogły się obrócić (naprawdę było wąsko). A ja też starałam się nie dotykać ścian, niczego... bardzo nieprzyjemne, bo jednak po porodzie człowiek marzy o prysznicu (w czystej kabinie!).
Dziękuję Ci bardzo za opisanie swoich doświadczeń z krakowskich szpitali. Przykro, że miałaś takie warunki, zwłaszcza ta łazienka :(
Usuń"Moja" łazienka może nie była wysprzątana na błysk, ale nie było źle.
Muszę przyznać, że wiele aspektów podobnych lub ja miałam szczęście...
OdpowiedzUsuńPosiłki o wiele lepsze w Japonii, nawet zbyt obfite, jak dla mnie.
Łazienki pozostawiały w naszym szpitalu wiele do życzenia, ale to też z winy pacjentów, niestety.
Takie zasłony bardzo by się u nas przydały, by zachować minimum intymności.
Fajnie poczytać, jak to gdzie indziej wygląda.
Mam nadzieję, że ze zdrowiem u Ciebie juz dobrze?
O, to świetnie, że dobrze trafiłaś :)
UsuńTe japońskie posiłki na pierwszy rzut oka wyglądały dość skromnie ilościowo (poza porcją ryżu), ale okazało się, że jak się praktycznie tylko leży i trochę spaceruje po korytarzu, to nawet ta ilość jest nadmierna. A ja zwykle bardzo szybko robię sie głodna i początkowo obawiałam się, że po kolacji o 18:00 nie dotrwam do śniadania bez jakichś przekąsek.
Ze zdrowiem OK, dziekuję :)
No to pełną relację nam napisałaś. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że te zasłony są bardzo dobre.
Rozumiem, że już jesteś w domu i wszystko wróciło do normy.
Pozdrawiam serdecznie
Tak sobie pomyślałam, że, jak to Jotka napisała w komentarzu, "fajnie poczytać, jak to gdzie indziej wygląda" :)
UsuńWszystko OK, dziękuję.
Nowe szpitale budowane w Polsce już są nowoczesne, ale większość jest wiekowych ze szczątkowymi łazienkami i brakiem intymności.Jedzenie zimne, kateringowe, ale ono najmniej ważne, natomiast opieka medyczna nawet za sto lat nie będzie taka jak w Japonii. Oto lekarz ie uwzględnił moich sugestii, bo on wie lepiej, kiedy pytałam, jakie leczenie będę miała, odburknął, że jak oddaję samochód do naprawy, to nie pytam, co będą robić przy nim. Najtrudniejsza była prośba wielokrotna o basen, a po pół godzinie po monitach wchodziła nadąsana salowa, by zabrać ten basen. Zażenowanie zawsze czułam, gdy o coś trzeba było prosić, gdy byłam po operacji i nie mogłam chodzić. Może dlatego, że służba zdrowia przemęczona i źle opłacana, ale z drugiej strony empatia powinna towarzyszyć tym, którzy wybierają ten zawód.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
Dziękuję Ultro za ten komentarz. Bardzo to przykre co piszesz. Masz rację, że najważniejsza jest opieka medyczna, podejście lekarzy, pielęgniarek i salowych. Bardzo mi się podobało tutaj, że lekarz wszystko wyjaśniał i odpowiadał na pytania. W Japonii też podobno brakuje lekarzy i pielęgniarek. Nie wiem, jak sobie z tym radzą (wydłużają godziny pracy?), ale w moim szpitalu tego nie odczułam. Mój lekarz prowadzący czasami wyglądał na bardzo zmęczonego, ale to absolutnie nie miało wpływu na jego stosunek do pacjenta. Wiadomo, że ludzie są różni i być może miałam szczęście.
UsuńWszystkiego dobrego :)
Bardzo ciekawy wpis:-) I to jedzonko japońskie całkiem, całkiem;-)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńNigdy w szpitalu nie byłam, więc nie mam porównania. Ogólnie jesteś zadowolona, więc wszystko wypada w jasnym świetle.
OdpowiedzUsuńTo co by mi nie pasowało, to pory posiłków, ponieważ nie jadam śniadań, a kolacja dla mnie jest zdecydowanie za wcześnie.
Oj, te pory posiłków mi tez zupełnie nie pasowały. Ale coż, trzeba było się dostosować :)
Usuńobiad o dwunastej... w naszych szpitalach chyba jest podobnie, że o 13.00 jest po wszystkim - znam takich, co są gotowi zaspać na taki obiad.
OdpowiedzUsuńJa też o mało nie zaspałam ;)
UsuńCiekawie poczytac jak jest gdzie indziej :)
OdpowiedzUsuńJezeli chodzi o szpitale w Niemczech, to mam tylko jedno doswiadczenie, bardzo pozytywne. A lekarze byli mlodzi, kontaktowi i przystajni :)
Ależ Ci zazdroszczę tych przystojnych lekarzy ;)
UsuńDobrze, że miałaś pozytywne doświadczenia. Służba zdrowia w Niemczech ogólnie chyba jest na wysokim poziomie?
Kochana!
OdpowiedzUsuńPięknie opisujesz życie codzienne, obyczaje w Japonii:)
Uwielbiam Twojego bloga:)
Pacjent, to odrębny człowiek i tak powinien być traktowany.
Moje polskie pobyty w szpitalu, dawno temu (3 cięcia cesarskie) nie były zbyt miłe, zatem o nich nie wspominam.
Pozdrawiam słonecznie, bo u nas dziś piękna Niedziela Palmowa:)
Morgano, dziękuję! Aż się zarumieniłam.
UsuńMasz rację, że każdy pacjent powinien być traktowany jak odrębny człowiek.
Pozdrawiam świątecznie :)
Kiedy już będę musiała trafić do szpitala, a każdy kiedyś tam trafia, chciałabym mieć taką opiekę jak Ty. Z polską służbą zdrowia miałam kiedyś sporo do czynienia i napatrzyłam się na rzeczy, które się w głowie nie mieszczą. Niesprawiedliwie byłoby na tym zakończyć, ponieważ spotkałam na swej drodze również wspaniałych lekarzy, pielęgniarzy i pielęgniarki.
OdpowiedzUsuńCo do wyposażenia czy odrobiny intymności...nie warto nawet wspominać.
We francuskim szpitalu nie byłam, ale gdy chidzę zrobić badania, np pobranie krwi , to na każdym etapie jestem pytana o nazwisko i datę urodzenia, leki jakie biorę. Po zrobieniu dowolnego usg czy rentgena przychodzi lekarz robiący opis zdjęcia i zanim się ów do rąk dostanie już się wie, jaki jest rezultat. Każdemu poświęcona jest chwila na wyjaśnienie ewentualnych wątpliwości. Krótko mówiąc - jest tak jak powinno być ;) pozdrawiam serdecznie :)
Dziękuję Ci bardzo za komentarz.
UsuńWidzę, że we Francji też dbają o pacjentów. To dobrze :)
Mnie w szpitalu zrywano o 6 rano, bym włożyła termometr pod pachę, a ponieważ jestem nocnym Markiem, ponadto w szpitalu zawsze jest ruch, więc rano byłam nieprzytomna, dlatego te poranne temperatury nie były wiarygodne, gdyż termometr wypadał lub sama wcześniej wyjmowałam. W tym roku odetchnęłam z ulgą, ponieważ dotykowy termometr nie zakłócił mi snu.
OdpowiedzUsuńWesołych, zdrowych, radosnych dni w rodzinnym lub przyjacielskim gronie.
Takie budzenie, czy to z samego rana, czy przy innej okazji kiedy się mocno śpi jest bardzo niemiłe i oszałamiające. Wpółczuję! Dotykowy termometr to fajny wynalazek.
UsuńDziękuję za życzenia :)
Ja byłam dwa razy w szpitalu w Niemczech, raz, kiedy rodziłam syna, drugi raz po potężnym oparzeniu. Ten pierwszy raz sobie chwaliłam, owszem, ale po wypadku byłam traktowana bezdusznie, miałam wrażenie, że lekarze są automatami. Oczywiście uśmiechają się, ale patrzą na pacjenta z góry. Położono mnie na sali z kobietą, która umierała na raka płuc, leżałą obok mnie i cały czas pluła krwią i jęczała.Nocami siedziałam na tarasie, bo nie mogłam wytrzymać.A w ogóle kiedy mnie kolega do szpitala przywiózł, leżałąm na łóżku w gabinecie i czekałam na chirurga. Pielęgniarki nie miały dla mnie czasu. Ale najgorsze doświadczenia mam z mamą, która poszła do szpitala w Berlinie na prosty zabieg,a lekarz popełnił bład i mama straciła zdrową nogę, a w koncu i życie. Wyprobowano na niej chyba wszystkie leki, była dosłownie królikiem doświadczalnym, a w efekcie przywiozłam ja do Polski w trumnie. Mieszkałam w Niemczech prawie 30 lat i na temat służby zdrowia mogłabym opowiadać długo. Tam tez sa pacjenci dwóch kategorii, prywatni i państwowi. Lekarze maja więcej możliwości, bo i szpitale sa lepiej wyposażone, ale brakuje im empatii. I wcale nie są lepsi od naszych. Co do jedzenia, jest urozmaicone, można wybrać rodzaj diety, ja nie jem mięsa i tak też dostawalam, ale jedzenie szpitalne nie smakuje i tak. Budzono mnie o szóstej. Termometr i cisnienie. Boże, jak ja nie cierpie szpitali...
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle super Twój blog, inny, bardzo ciekawy:)
Dziękuję Ci, Agnieszko, za ten komentarz. Bardzo przykre i przerażające jest to co piszesz.
UsuńJa z pewnością miałam sporo szczęścia, że tak trafiłam. Tzw. beginner's luck? Moja japońska przyjaciółka twierdzi, że japońska służnba zdrowia bardzo się zmieniła na lepsze w ciągu ostatnich 10 lat. Może. Pamiętam, że jakieś 20-25 lat temu (też mieszkałam wtedy w Japonii) moja japońska babcia trafiła do szpitala ze złamaniem kości udowej. Szpital, jeśli mnie pamięć nie myli, był prywatny i obsługa fatalna. Tajemnicą poliszynela były łapówki dla pielęgniarek za opiekę. Teściowa (córka babci) początkowo była oburzona i przeciwna, ale jak zobaczyła jak traktują jej matkę, to sie poddała. Po zapłaceniu pielęgniarki stały sie super miłe i uczynne.
Dziękuję! Zarumieniłam się :)
Dziękuję za tę wyxserpującą i naprawdę ciekawą relację... sprawiła, że onpolskich szpitalach mam jeszcze gorsze zdanie ;) Dla mnie niestety każdy pobyt w szpitalu to koszmar...
OdpowiedzUsuńNie ma za co :)
UsuńDziękuję Ci za komentarz. Przykro, że tak źle trafiłaś :( Życzę Ci, żeby już nie było następnego razu.
Fajnie się czyta o takich zwykłych sprawach, w tak egzotycznym miejscu jak Japonia. Czytając komentarze o polskich szpitalach, doszłam do wniosku, że jestem dzieckiem szczęścia. W szpitalu byłam pięć razy, dwa porody, trzy operacje, różne czasy i miejsca. Nigdy nie zdarzyły mi się takie horrory o jakich przeczytałam, czy słyszę. Nigdy nie dałam żadnej łapówki, ani nie miałam żadnych znajomości. Personel z jakim miałam do czynienia był w najgorszym razie służbowo-chłodny. Jedzenie różne, jak to w szpitalu, najczęściej dokarmiała mnie rodzina.
OdpowiedzUsuńTeraz mieszkam w Danii, w szpitalu tutaj nie byłam, ale podstawowa opieka zdrowotna pozostawia wiele do życzenia.Byłam np. zdumiona, że gdy mąż po upadku, z objawami połamanych żeber, został przez lekarza zbadany palpacyjnie, dostał paracetamol i odesłano go do domu. Żadnego prześwietlenia, leków, nic. Dopiero po kilku dniach i zaostrzania się bólu, inny lekarz przepisał leki przeciwzapalne i silniejsze przeciwbólowe. Mieszkając w Polsce słyszy się cuda o zagranicznej służbie zdrowia, no cóż, jak to się mówi, wszędzie dobrze gdzie nas nie ma.
Dziękuję Ci bardzo za komentarz.
UsuńSzpitali jest mnóstwo, więc z pewnością można trafić i bardzo źle, i bardzo dobrze. Masz racje, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
W Japonii też z pewnością szpitale są różne, ja poznałam do tej pory tylko jeden i akurat byłam zadowolona z opieki. Z pewnością są też i gorsze.
A propos badania Twojego męża. Tutaj z kolei mam wrażenie, że przesadzają w drugą stronę, tzn. zlecaja zbyt dużo badań.
PS. Było by mi miło, gdybyś podpisała się pod komentarzem, przynajmniej imieniem :)